środa, 17 czerwca 2009

Bez opcji

Będzie o polityce. Po raz pierwszy i wszystko wskazuje na to, że ostatni.

Jakieś dwa lata temu byliśmy jak istoty zamieszkujące wszechświat wykreowany przez George’a Lucasa na potrzeby jego Gwiezdnych Wojen. Mieliśmy ciemną stronę mocy i szlachetnych rycerzy Jedi. PIS był naszym Imperium z groteskowym imperatorem Kaczyńskim (straszliwszym, gdyż zdublowanym!) na czele, a PO jawili się nam jako szlachetni rebelianci prowadzeni przez jasnowłosego Donalda „Skywalkera” Tuska. Wszystko było takie black and white.

Nie wiem w jakie bajki wierzyliśmy, ale niektórzy z nas czuli się jakby właśnie stali tam, gdzie kiedyś bohaterowie obalający poprzedni reżim. Śmiechu warte. Z braku laku i kit dobry, jak mawiał poeta. Poczuliśmy, że ratujemy swobodę, wolność, cały ten kraj! Może faktycznie, w jakimś mikro stopniu, ale i tak mi się śmiać z tego wszystkiego chce. Studenci (w tym również ja), którzy za młodzi byli, by stać na barykadach w burzliwych latach 80tych, nagle spostrzegli, że oto mają niepowtarzalną okazję o coś powalczyć! To było jak misja! Uchronić tę bidną Polskę przed terrorem prawicy, ciemnogrodu, faszyzmem, Radiem Maryja! Tak sobie to wszystko właśnie wyobrażaliśmy. No i pomogliśmy Platformie Obywatelskiej dopchać się do sterów, Prawo I Sprawiedliwość spychając do roli opozycji. Hurra! Hurra? Ile trwała ta wielka radość? A ile trwa orgazm po słabym szybkim seksie z niemrawą dzierlatką? Pozwólcie, że nie odpowiem. I nie chodzi mi o to, że Platforma okazała się jeszcze gorsza od PISu. Ba, wtedy byłoby się można jeszcze czymś poekscytować, zregenerować siły i z entuzjazmem ruszyć do walki z nowym ciemiężcą. A tak to dupa, jak rzekła dziewczyna z warzywniaka. PIS nie był groźnym Imperium, a z PO tacy Jedi jak z koziej dupy akordeon. Właściwie to tylko się pobawiliśmy w zrzucanie i wynoszenie, tyle z całej radochy. Prawda jak zwykle jest nudna i okrutna: czy PO, czy PIS, bez różnicy. Ten sam brak zdolności skutecznego działania, podejmowania roztropnych decyzji i totalna nieumiejętność jakiegokolwiek porozumienia. A przecież żeby coś zrobić, trzeba, kurde, stworzyć team! Przecież o jedną sprawę chodzi, prawda? Prawda? A może się mylę? Może jestem naiwnym idealistą? No ale sami widzicie jak jest: polska scena polityczna to twór pogrążony w niemocy i śmieszności. Przepychanki dwóch wiodących partii swoim poziomem przypominają kiepski kabaret. A przecież powinno być odwrotnie. Nas, podnieconych jeszcze dwa lata temu, dziś dopadła totalna niechęć, połączona ze znudzeniem i totalnym tumiwisizmem. Donald Tusk nie jest już Lukiem Skywalkerem, tylko śmiesznym panem z wadą wymowy. Dość nudnym, mało przebojowym i przy tym wszystkim nieporadnym. Ot, poczciwina, ale w żadnym wypadku nie lider. O Jarosławie i Lechu nawet już nie wspominam, bo nie mam nastroju na dowcipy z brodą.

Indolencja ludzi, których powinnością jest dobre prowadzenie kraju nie wzbudza już we mnie gniewu, ale też mnie nie śmieszy. Zobojętnia. Nie ma za kim iść, nie ma z kim walczyć. Pozostaje nam tylko machnąć ręką, włączyć dobry film, przeczytać fajną książkę, posłuchać dobrej muzyki. Koniec wszelkich politycznych akcji! Po cóż się unosić i prężyć muskuły? W tym kraju nie ma to większego znaczenia. Nie bójmy się, nikt nam nie odbierze naszej demokracji, kiedy nie będziemy patrzeć. To są wszystko mali ludzie o małej sile. Bez autorytetu, bez charyzmy, bez jaj. Nie ma Palpatine’ów, nie ma Skywalkerów. Pozostaliśmy zupełnie bez opcji…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz