poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Traktat umysłu wyzwolonego. Część 1: Religia.


Jakie to przedziwne uczucie, gdy nagły przypływ świadomości ścina nas z nóg i rzuca tyłkiem na twardy grunt. Pobudka! Rozejrzyj się w jakim świecie żyjesz, z jakimi ludźmi idziesz przez każdy dzień i jak bardzo się od nich różnisz. Być może brzmi to jak jakiś manifest niedojrzałego buntownika z syndromem nagłej potrzeby separacji od społeczeństwa, ale tak nie jest. Ten stan przechodziłem jakieś dziesięć lat temu. Teraz sprawa tyczy się rzeczy dla wielu arcyważnej i, nie wiedzieć czemu, aż tak delikatnej. No dobrze, porozmawiajmy o religii. Co ty na to? Zostawmy ten temat? Dlaczego? O religii się nie dyskutuje? No jak to, przecież możemy długo rozprawiać o muzyce, filmie, książce, istnieniu obcych cywilizacji, polityce, orientacjach seksualnych. Dlaczego nie chcesz pogadać o religii? Twierdzisz, że tematy przeze mnie wymienione mają mniejszą wagę? Uważam, że się mylisz. W takiej samej mierze dotyczą one naszych poglądów[1], tego czego nas nauczono, z czym dojrzewaliśmy. A czym jest prawda religijna? To po prostu pogląd, który przetrwał przez wieki (dzięki, Wilde). Bronisz się mówiąc, że to jest sfera tabu i o tym się nie dyskutuje? Ale przecież oboje wiemy co się kryje pod tą woalką „tabu”. Brak argumentów.Kwestią, która ma zamknąć naszą rozmowę jest zawsze trywialne: „Bo tak jest”. Taka ucieczka w dogmat to ślepy zaułek dla tych, którzy „przyzwyczajeni są, by wierzyć”. Bezrefleksyjne przyjmowanie prawd narzuconych to odcinanie się od rozumu. Dzięki temu właśnie religie (bo nie mówię tylko o chrześcijaństwie) wciąż trwają i nic nie zapowiada, że trwać przestaną. Jeden z największych przywódców religijnych wszechczasów, Marcin Luter, świadom był przeszkody, jaką dla wiary jest rozum. W swych wypowiedziach wykazywał się bolesną szczerością: Rozum jest najgorszym wrogiem twojej wiary; w sprawach duchowych nigdy nie przychodzi z pomocą, zwykle jeno zwalcza Słowo Boże i każe wątpić we wszystko, czym emanuje Bóg… Czyż to nie przewrotne? Później raczył jeszcze dodać, iż każdy, kto chce być chrześcijaninem, powinien wyłupić oczy własnemu rozumowi. Mało? No to proszę, dalej za Lutrem: Rozum winien być zniszczony u wszystkich chrześcijan[2]. Większość (jeśli nie wszyscy) przywódców religijnych (nie tylko chrześcijańskich!!!) działa w imię tejże idei. Nie myśl, nie analizuj, nie neguj, nie wątp. Zostań ograniczony. Tymi, którzy nie używają rozumu łatwiej sterować, prawda? Szczególnie ważne wydaje się to teraz, w XXI wieku, gdy większość niegdysiejszych zagadek, tajemnic i cudów, można wyjaśnić za pomocą nauki. Prawdziwy wierny nie analizuje i nie zadaje pytań. Wobec postępu nauki obrońcy wiary odnajdują takie dziwy natury, które wciąż czekają, by je wyjaśnić i z automatu przypisują ich rzekomą cudowność Wszechmocnemu. Nazwano to teorią Boga-Zapchajdziury. Naukowcy nie odkryli przyczyny? Ha, to właśnie dzieło Najwyższego! Faktem jest, że ten sposób salwowania się przed zwątpieniem jest dobry tylko na krótką metę. Prędzej, czy później, wszystko zostanie naukowo wyjaśnione, jednak czekają nas jeszcze dziesiątki (jeśli nie setki!) lat wtykania Boga tam, gdzie naukowiec jeszcze nie dotarł. Ach, gdyby tylko było to takie łatwe, otworzyć wam umysły, skłonić do odrzucenia zabobonów. Jest to jednak praca Syzyfowa, gdy w grę wchodzi przyzwyczajenie. Zaraz, zaraz, musze zweryfikować swoje ostatnie słowa. Czy aby na pewno chodzi o nawyk? Przecież tysiące (bo, powtarzam, nie mówimy tylko o chrześcijaństwie) lat wiary, idące za nią rytuały i prawa, zachowały się, w mniej lub bardziej zmienionej formie, do dziś przede wszystkim z zupełnie innej przyczyny. Chodzi oczywiście o programowanie, które uniemożliwia rzeszom widzenie świata pozbawionego tego jednego, znaczącego, elementu. Dlatego właśnie ci, którzy decydują się na odstępstwo są tak nieliczni i zazwyczaj uznawani są za wyrzutków, osoby chore, wymagające opieki psychiatrycznej, bądź publicznego potępienia. W wielu przypadkach nawet śmierci. Bo, widzisz, rodzisz się bez wyboru, jako dziecko uznawane za przynależne do konkretnej wiary, następnie wysyłany jesteś na lekcje religii, przygotowywany do przechodzenia kolejnych etapów wtajemniczenia (pierwsza komunia święta, bar micwa itp.), stopniowo prowadzony jesteś coraz dalej, a twoja percepcja ograniczana jest do jednej wizji życia. Życia pod dyktat religii i dla religii. Nawet jeśli w swoich poglądach jesteś umiarkowany to spustoszenia w twojej głowie są tak wielkie, że wszelakie zwątpienie przyprawia cię o poczucie winy i skłonny jesteś raczej uwierzyć w niedorzeczne istnienie wielkiego nadnaturalnego kreatora i wszystkich cudów za nim idących. Czy nie widzisz, że nie dano ci nigdy wyboru? Nie czujesz, że wolność myśli, którą masz teraz to ułuda? Wciąż nosisz w sobie zaprogramowany strach, ciągle podświadomie boisz się sądu ostatecznego, kary Bożej, zemsty za każda heretycką myśl. I tutaj niewiele się zmieniło, mimo tylu lat postępu cywilizacyjnego.


Wszystkie religie (powtarzam: wszystkie!) bazują przede wszystkim na strachu. Lista ludzkich lęków jest długa, a Pismo (także Koran, Talmud, etc.) zręcznie znajduje na nie remedium. To szantaż: bądź z nami, albo umieraj w mękach, gotuj się w smole, płoń żywcem, bądź rozczłonkowywany itd. Strach ukrywany jest za woalką nadziei. Boisz się śmierci? Odpręż się, jeśli będziesz fair w stosunku do swojego (naszego) Boga, pójdziesz w dobre miejsce, z kolei jeśli zawiedziesz… przepadniesz w czeluściach piekielnych, gdzie znają całą m
asę wymyślnych tortur. Na tym przykładzie widać jakie to pocieszenie. Klepią po plecach i pokazują dwa pokoje: apartament i salę kaźni. Ty masz wybór. Co wybierasz?
Starasz się mi tłumaczyć, że nie traktujesz Boga osobowo, że dla Ciebie to pewien stan ducha (?), wyznacznik moralności, prawidłowych postaw…, albo, o zgrozo, energia, która przepływa między wszelakim bytem. Łapiesz się brzytwy. Starasz się upgrade’ować wizerunek Boga, nadając mu nowe postaci i, o zgrozo, znaczenia! Energia? Jakaż to energia? Jak to się ma do słów Twego Pisma? Czy nie posuwasz się aby za daleko? A może lepiej zdać się na odwagę, zaufać rozsądkowi i przestać wierzyć w mity? Nie bój się. Naprawdę, jesteś już tak daleko, że tylko krok dzieli cię od dołączenia do tych, którzy cieszą się światem pozbawionym zabobonów. Czas się uwolnić, bracie/siostro! A co z ta moralnością? Czy nie potrafisz żyć dobrze, być fair wobec siebie i bliźnich, bez sugestii Pisma? Czy dobro w człowieku to zasługa tylko i wyłącznie religii? Jestem pewien, że bez niej moglibyśmy wykrzesać z siebie to co najlepsze. A nawet więcej. Pamiętaj, że są dwa główne źródła całego zła, bólu, cierpienia i prześladowań: pieniądze (ogólnie, chęć posiadania czegokolwiek, co do ciebie nie należy) i religia. Ofiary złożone na ołtarzach rozmaitych bóstw od początku istnienia prymitywnych cywilizacji, krucjaty, wojny religijne, okrucieństwa
inkwizycji, prześladowania Żydów (religia była doskonałym pretekstem), polowanie na czarownice, zamachowcy – samobójcy, czystki etniczne w byłej Jugosławii, konflikt w Irlandii Północnej, „honorowe” zabójstwa, talibowie burzący starożytne posągi, 11 września… Mogę wymieniać dalej i zapewniam, że ta lista nie zakończy się na jednej stronie A4.

Mamy XXI wiek, odkryliśmy leki na tysiące chorób, stworzyliśmy mózgi elektronowe, sieć internetową, polecieliśmy na księżyc, rozszczepiliśmy atom, zgłębiamy coraz więcej tajemnic ewolucji… Wiemy coraz więcej i przełamujemy kolejne bariery, które niegdyś zarezerwowane były tylko i wyłącznie dla Boga. Sfera działań Najwyższego wciąż się kurczy, aż w końcu całkowicie zniknie. Musi. Albowiem człowiek ma rozum, wolę i powinien być ciekawy świata i odkrywania jego sekretów.

[1] Jak powiedział, zawsze cholernie celny w swych konkluzjach, Oscar Wilde: prawda w kwestiach religii to tylko pogląd, który przetrwał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz